wtorek, 2 sierpnia 2011

W krainie OZ

fot. O. Zielińska


Olga Zielińska

Perfekcjonistka, jedna z moich największych kreatywnych inspiracji, królowa koncepcji na niezależność, artystyczna bizneswoman J



Motto?
„Wystarczy, że odpowiesz sobie jedno za**biście ważne pytanie: co lubię w życiu robić…? A potem - zacznij to robić.” – cyt. Laska, „Chłopaki nie płaczą” J




Jesteś karuzelą artystyczną - mistrzyni technik rękodzieła, autorka wielu projektów artystycznych, właścicielka kilku galerii, mentorka, trenerka i organizatorka inspirujących przedsięwzięć hand made, z wykształcenia fotograf – kim jeszcze jesteś z zamiłowania?

Poza tym, co wymieniłaś, jest jeszcze długa lista innych rzeczy, które robiłam, robię, albo robić zamierzam. Właściwie sama powinnam kiedyś spisać, bo połowa wypada mi z głowy, zanim jeszcze wejdzie w fazę realizacji.
Przed fotografią na ASP, była jeszcze fotografia w ZPAF. Były podejścia do medycyny i ochrony środowiska, przez jakiś czas studiowałam dziennikarstwo na UW z uporem tak wielkim, że przeszłam przez pierwszą sesję z wieeeeeeeelkim egzaminem z historii XX wieku, o której do dziś nie wiem kompletnie nic i nie lubię. 
Potem była szkoła jubilerska i różne kursy. Niedługo pewnie jeszcze coś innego, bo cały czas mam niedosyt.

fot. O. Zielińska


Jestem domatorem, który potrzebuje duuuuuuużo czasu dla siebie: na pracę, myślenie, tworzenie, na nudę. Nuda jest mi potrzebna jak powietrze. Z nudy wyrastają wszystkie moje owoce, i te udane i te mniej udane – ale musi być czas i spokój. A jednocześnie zdarza się, że mnie coś korci i świerzbi i nie mogę siedzieć w miejscu. Uwielbiam wielkie europejskie miasta, jeżdżę i oglądam, robię zdjęcia małym tandetnym japońskim aparatem. Ale musi być dom, do którego wrócę i gdzie mogę się nudzić, żeby dalej tworzyć.
Zanim zaczęłam działać na własny rachunek, pracowałam wiele lat na etacie, do dziś twierdzę, że nie wrócę do takiego systemu, jeśli tylko nie będę musiała.

Zmieniałam pracę co najmniej osiem razy. Raz zostałam „wylana”, ale w większości wypadków wylewałam się sama, bo się znudziło, bo męczyło, bo to nie było TO O TO. 
Myślę, że z tej zmienności i niepokoju wynika ilość przedsięwzięć, które tworzyłam i współ-tworzyłam i ich róznorodność. To, co obecnie tworzę, też wciąż się zmienia, czasem w odstępie kilku godzin wywracam wszystko na lewą stronę i już mi się nie podoba J

fot. O. Zielińska


Ile to już lat na rynku? Skąd czerpiesz siłę na to wszystko? Odkąd Cię znam, kojarzę: Trzy Cztery Projekt, OZ, Coś Pięknego, Targowisko Próżności, Galeria 3. Opowiedz proszę,  jakie jeszcze stworzyłaś projekty, oraz najciekawsze wyzwania, jakie otworzyły przed Tobą kolejne doświadczenia?

Na rynku - pewnie jakoś niebawem minie 10 lat. Najpierw sama w cudzych galeriach, potem za namową Kasi Ułan, z którą pracowałam przez kilka miesięcy w jednej z większych galerii sztuki w Warszawie, powiłyśmy sklep internetowy Coś Pięknego.
Z czasem powstał sklep stacjonarny, potem drugi. Zorganizowałyśmy serię kiermaszy hand-made pod szyldem Targowisko Próżności, kilka lat temu, kiedy jeszcze nie było ich tak wiele w Warszawie. 
Potem powstała Galeria 3. Do tego miejsca byłam i nadal jestem mocno przywiązana, chociaż galeria musiała wyprowadzić się z warszawskiej Pragi i jej dalsze losy są nadal zagadką – myślę, że wcześniej czy później zapewne znów gdzieś się pojawi. W Galerii skupiłam kilkudziesiętu artystów, z których z obecności każdego byłam wręcz dumna.  Z większością z nich na pewno będę jeszcze pracować.


Trzy Cztery Projekt to z kolei moje działania związane z fotografią. Realizowałam przeróżne zlecenia fotograficzne i graficzne, robię to z resztą do dziś.


OZ to seria mojej własnej biżuterii, którą tworzę bez udziału Kasi, chociaż nasze wspólne dziecko Coś Pięknego działa niezmiennie i jeszcze długo działać będzie. Współpracujemy z galeriami na całym świecie, ostatnio zaczęłyśmy udzielać się w projektach społecznych i zapowiada się ciekawa współpraca z Fundacją Synapsis, która pracuje z osobami z autyzmem i promuje ich działania artystyczne.
Kasia też robi swoje, co nie zmienia faktu, że sporo rzeczy robimy nadal razem i gdyby nie ona to pewnie zupełnie gdzie indziej byłabym dzisiaj. Więc pozdrawiam ciocię Kasię J
Jedno z najciekawszych wyzwań to uruchomienie pierwszego sklepu w centrum handlowym. 
Wielkie przedsięwzięcie logistyczne, mimo że pierwszy sklep był niewielki. To była sytuacja wymagająca pełnego, naprawdę PEŁNEGO zaangażowania przez całą dobę i ilość zadań rosła z dnia na dzień, chociaż wydaje się, że w trakcie da się wypracować systemy, które usprawnią projekt, ale praca z ludźmi ma to do siebie, że pojawiają się liczne niespodzianki J







Nauczyłyśmy się obie wielu rzeczy o ludziach, o sobie, o specyfice tej branży.  Dopóki nie ma się doczynienia z żywym klientem na co dzień – nie wie się tego wszystkiego. 
Po drodze były różne kryzysy, ale nie żałuję. Stworzyłyśmy z Kaśką coś, co do dziś przynosi nam ogromną radość i obie traktujemy to jako nasze pierworodne dziecko.










A co było przed tym? Od zawsze coś tworzysz?

Tworzę odkąd pamiętam. Zanim weszłam w temat biżuterii, tworzyłam inne rzeczy. Na kółka plastyczne chodziłam od dziecka. Po maturze przez kilka lat skupiałam się na fotografii, tworzyłam sama dla siebie, i na zlecenie. Produkowałam setki zdjęć, eksperymentowałam i, z czego jestem najbardziej dumna, absolutnie od zera sama nauczyłam się obróbki cyfrowej, bez której teraz nie wyobrażam sobie żadnego działania. 




Dzięki temu, że robiłam bardzo różne rzeczy, funkcjonuję teraz trochę jak człowiek-orkiestra. Produkuję, fotografuję, promuję, sprzedaję. Robię też zdjęcia biżuterii koleżankom artystkom. 
O ile jakiś czas temu miałam poczucie, że nadal nie wiem, co chcę ze sobą zrobić i zmieniałam profil kilkanaście razy, o tyle teraz widzę, że cokolwiem by to nie było – to szeroko pojęte tworzenie jest zawsze silnie obecne i chyba tak musi być J





Dzięki Tobie, ja i wiele wartościowych osób uwierzyło w siebie i z zapałem (bynajmniej słomianym) wzięło się do pracy nad swoją osobowością, warsztatem artystycznym, przedsiębiorczością. 
Czy to także generator pozytywnej energii, dzięki której tworzysz i osiągasz sukcesy?

Oczywiście, że tak! Do Galerii 3 zaprosiłam łącznie kilkadziesiąt osób. Kilka z nich nigdy wcześniej nie działało w ten sposób, ja oczywiście dokonując wyboru myślałam po swojemu, lubię otaczać się rzeczami, które mi się podobają, nie ma u mnie miejsca na coś, co mi nie pasuje.

Oczywiście w grę wchodziła też wredna zimna kalkulacja, ocenianie, co sprzedam, a czego nie, ale wiem na pewno, że kilka osób z którymi pracowałam zostało przeze mnie nakierowanych na tory, na których trzymają się nadal i bardzo dobrze, bo tworzą rzeczy absolutnie wyjątkowe. Sama wybrałam zdecydowaną większość osób, z którymi pracowałam, przyjęłam dosłownie kilka takich, które zgłosiły się bez zaproszenia J     
Przez jakiś czas celowo szukałam osób, których nie namierzy  konkurencja, okazało się, że przypadkiem znalazło się kilka perełek.


fot. O. Zielińska


Twoi mentorzy, inspiracje, duchowi sprzymierzeńcy?

Mam kilku swoich bogów w dziedzinie fotografii, ubóstwiam pasjami Erwina Olafa, uwielbiam stare zdjęcia Mirelli von Chrupek, Lorettę Lux, manipulacje Keit J
Nieustannie zachwycam się torbami Boudoir on the Moon, ubóstwiam szklaną biżuterię KoKoBi i zatopione w szkle rysunki Marty Misiuro, gromadzę też ceramikę w różnych formach. Mam kilku znajomych ceramików, co znacznie ułatwia zadanie J 


źrodło: google


                      





Mimo zboczenia, które powoduje, że wszystko rozbieram wzrokiem i analizuję, i chcąc czy nie chcąc patrzę inaczej, niż ktoś, kto tylko odbiera, a nie tworzy sam, to często zachwycam się biżuterią. Powaliły mnie na kolana targi biżuterii Bijhorca w Paryżu, na które trafiłam dwa lata temu, gdzie widziałam kilka takich okazów, których nigdy nie zapomnę J Nie pamiętam nazwisk, pamiętam obrazy.







Z mentorami jest tak, że od wielu osób, z którymi miałam do czynienia wyciągam swoje „małe co nieco” i jakaś część tego zostaje mi w głowie. Nie ma jednej takiej osoby, którą mogłabym imiennie określić, która wywarła znaczący wpływ, takich osób było dużo dużo, w tym Ty i Lisa J



Anielskie plusy i diabelne minusy niezależnej przedsiębiorczości? Jak ciemna  potrafi być ta strona organizacji i  zarządzania?

Niezależna przedsiębiorczość ma swoje zalety. Brak szefa nad głową i pewien rodzaj wolności. ALE jest też sporo wad. To nie jest tryb dla każdego, trzeba mieć głębokie przekonanie o tym, że mimo że czasem się nie wie, co będzie jutro, to będzie dobrze, bo musi. To nie jest do końca tak, że bez szefa sama dyktuję sobie godziny pracy, bo zależę od moich klientów i czasem mam więcej klientów, niż czasu, często mam narzucane terminy itp. 
Poza tym, klient bywa humorzasty J Nie ma pracy do godziny 16-tej i do domu leżeć. Bywa tak, że pracuję non stop, nawet kiedy się nudzę. W moim wypadku, właściwie zwłaszcza wtedy. 
Do tego dochodzi biurokracja i państwowa godzilla, która pożera finansowo samodzielnego przedsiębiorcę. 
Bywają załamania, długi, nerwowe sytuacje nie do ogarnięcia (tylko pozornie J), ale ja nie umiem inaczej, dla mnie mimo wszystko bilans jest dodatni.


Specyfika jakości na rynku rękodzieła artystycznego w Polsce?

Jest bardzo dużo wspaniałych pomysłów i niezwykle pięknych osobowości. Jest też masa szajsu, nieudolnych kopii i brzydkiej tandety. W ostatnim czasie króluje moda na rękodzieło, co znaczy z jednej strony, że mamy duży zbyt na taką twórczość, ale jednocześnie odbiorcy sami stają się twórcami, bo nie mogą się opędzić od możliwości i materiałów. Konkurencja wśród twórców rośnie, na szczęście najsłabsi po jakimś czasie wypadają z klubu, ale część średniaków zostaje. Niestety, czasem rezygnują ci najlepsi. Pojawiają się nowi, fajni i niefajni. Niekiedy klienci chcą czegoś innego, niż ja, i okazuje się, że gigantyczne sukcesy odnoszą autorzy, których nie rozumiem J 
Wolny rynek, tak musi być.

Nie wiem, czy to specyfika rynku w Polsce, czy jest tak też gdzie indziej, ale jedna rzecz doprowadza mnie do gorączki. Plagiaty, kopie, podróby. Swoje warsztaty zawsze zaczynam od wykładu na ten temat, przestrzegam uczestników przed kopiowaniem.           
Są oczywiście rzeczy powtarzalne i nie da się tego całkiem uniknąć, ale trzeba znać granice i rozróżniać plagiat od inspiracji. To chyba rozumie się dopiero po jakimś czasie, moje początki to też częściowo bazowanie na cudzych pomysłach.

Jesteś wspaniałym analitykiem i szczerym  doradcą. Według Ciebie, jakie szanse i zagrożenia stwarza brak polityki jakości na rynku sztuk wizualnych? Co możesz powiedzieć o jego kondycji - stabilności i jakości wizualnej, z punktu widzenia artystki, organizatorki, trenerki i właścicielki galerii?

Nie czytam książek, oglądam obrazki. Brzmi strasznie, ale w praktyce znaczy, że oglądam dziennie setki, albo tysiące obrazów, odbieram sztukę bardzo szybko. To nie jest tak, że nic nie czytam, nigdzie nie bywam i nie widzę nic spoza monitora. Często sztuka bez kontekstu i kontaktu jest nie do przetworzenia. 
Często obraz nie może oddać tego, co widzi się w bezpośrednim zetknięciu, ale sama wybieram to, co chcę obejrzeć, nie rozumiem bezkrytycznego biegania po wystawach, kiedy nie wie się do końca, co tam dają J
Rzadko chodzę do muzeów i galerii, bo na setkach wystaw, które widziałam, większość obiektów zwyczajnie mnie nie obchodzi, więc próbując odebrać je na żywo po prostu się męczę. O ile kilka lat temu, kiedy nie było internetu, było to niemożliwe, o tyle teraz mogę widzieć to wszystko, co chcę widzieć a odrzucać w ułamku sekundy ogromną masę chłamu. 

Oczywiście, żeby wyłowić coś dobrego, trzeba przemielić tonę złomu. Być może coś mi umyka, ale omija mnie też masa niepotrzebmych rozczarowań.
Nie wiem, czy brak odgórnie narzuconej zasady, co do jakości jest czymś złym. 
Z jednej strony widzę przerażający zalew tandety, brzydoty i kiczu… ale te same rzeczy mogą być dla kogoś innego fantastyczne.

Jeden z moich profesorów powiedział kiedyś, że sztukę rozumieją jedynie artyści. Skoro tak, to zasadę jakości sztuki możemy sobie spróbować wyznaczyć, bo mamy wiele wspólnych punktów w kryteriach oceny, ale jeśli tworzymy dla innych – to trzeba mieć na uwadze to, że możemy być nierozumiani i możemy się nie podobać – i nie dlatego, że masa jest tępa, tylko dlatego że widzi i lubi co innego.


Czy Program Promocji Jakości w Sztukach Wizualnych ma szansę przyczynić się do poprawy profesjonalnej przestrzeni nie tylko w branży usługowej? Mam na myśli modę na jakość, świadomy i prawdziwie twórczy rozwój, inspirację do poprawy jakości kształcenia w dziedzinach sztuk wizualnych oraz ogólnej wiedzy o jakości życia?

Myślę, że tak. Gdyby podzielić odbiorców na trzy grupy, tzn. 1. tych, którzy rozumieją, 2. tych którzy mają potencjał i rozumieją częściowo, i 3. tych, którzy nie rozumieją, to tego typu akcja prawdopodobnie szybko zyskała by poklask grupy pierwszej, dotarłaby do części grupy drugiej, ale nie liczmy na to, że dotrze do tej trzeciej.
Osoba ukształtowana innymi wartościami, myśląca innymi torami, nie może łatwo zmienić sposobu pojmowania sztuki z dwóch prostych powodów: po pierwsze nie jest chłonna i po drugie nie ma ochoty. 
Na wystawie w trakcie prezentacji ktoś zawsze wybucha śmiechem patrząc na trudny do przetworzenia obiekt, wybiegający mocno poza pojęcie „obraz jest ładny wtedy, kiedy coś na nim widać i to coś też jest ładne”.            
Ten ktoś kieruje się w życiu innymi zasadami, ceni inne sfery, a na wystawę przyszedł, bo akurat jest na wycieczce grupowej w danym mieście i w programie była galeria, no to poszedł. Od zawsze społeczeństwo dzieliło się na jakieś grupy, nie ma w tym nic nowego. A ja na przykład nie umiem wydoić krowy i się nie nauczę, bo nie muszę i mnie to nie kręci J



fot. O. Zielińska


Kiedy galerie internetowe zwrócą się ku koncepcji jakości, tworząc przestrzeń przyjazną profesjonalistom, kolekcjonerom, sympatykom jakości wizualnej?

Niektóre to robią. Inne jeszcze nie. Myślę, że w ciągu kilku lat wypracują jakiś system selekcji, zwłaszcza, że ilość twórców wciąż rośnie, a z jakością bywa różnie. Ale stanie się tak tylko dlatego, że właściciele tych galerii podobnie jak ja widzą setki i tysiące obrazów, i kiedy ma się obszerny punkt odniesienia, to niektóre rzeczy są nie do przyjęcia. 
Nie wyniknie to wcale z naturalnej selekcji spowodowanej wyborem dokonanym przez klientów, bo gusta są bardzo różne. Obserwuję bacznie od kilku lat pewnego artystę w jednej z internetowych galerii i z każdym kolejnym „dziełem” moje zdziwienie rośnie. Jakość samych prac, jakość zdjęć i absurdalne ceny są dla mnie w ujęciu całościowym niepojęte. Oglądam to wyłącznie w celach rozrywkowych. A właśnie, że kupują. 
I to bardzo dużo. Niespodzianka J




Co można zrobić, aby zwiększyć szansę takiej  społecznej kampanii jakości?

Spamować – w sensie niedosłownym. Uderzać w masę, licząc na spotkanie z tą drugą grupą, która jest umiarkowanie otwarta na przyjęcie „obcych”. W miejscach kultu, takich jak centra sztuki współczesnej, które są zwyczajnie modne i bywa w nich dla sportu duża ilość ludzi. Rozkręcić działanie Stowarzyszenia na gruncie namacalnym, tak żeby poza samą wieścią rozpowszechniły się faktyczne działania. Może jakaś miejska akcja albo wystawa, na którą obiecuję, że przyjdę? J



Klient nasz Pan, ale nie do końca J Czyli o tym, że jednak można tworzyć według własnych upodobań i z tego wyżyć. Na ile to mit upodobań konsumenckich? 
Co oferujemy, jak, gdzie i komu to zaoferujemy?

Klient nasz pan. Chciałby takie samo, jak to to zielone, tylko troszkę bardziej zieleńsze. Zazwyczaj robię zieleńsze, ale zdarza mi się odmawiać. To zależy chyba od stanu portfela i od tego, kim jest klient. 
Dla niektórych robi się wszystko, innych można odpuścić. 
Nie można raczej liczyć na to, że robiąc coś całkiem awangardowego znajdziemy na to tylu chętnych, że wystarczy. 
Trzeba mieć na uwadze trzecią grupę, która jest najliczniejsza. Warto jednak przemycić coś swojego nawet w najprozaiczniejszym zamówieniu. Chyba, że akurat tego dnia mamy to w nosie i chodzi tylko o pieniądze, bo tak też się zdarza J





Olga Zielińska w "Pytanie na śniadanie", TVP2







      Dziękuję serdecznie! 
      Dziękuję 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz