Piotr Biegaj - Iczek
Fotograf wszeschtronny, kultywujący techniki szlachetne. Indywidualista, autor fantastycznego bloga. Kopalnia wiedzy nie tylko fotograficznej. Zaklinacz Kolodionu, Mistrz Wielkiego Formatu, sympatyk Czystej Formy J
To chyba jednak lekka przesada… J
Motto?
Fotografuję ludzi siedzących, czasami stojących.
O Iczkowych pasjach...
Z niejednej kuwety wyjmowałeś papier J Opowiedz proszę o ukochanych technikach, ciągłym doskonaleniu i nieprzemijającym płomieniu pasji, który podgrzewa Cię do rozwoju osobistego.
Wbrew pozorom, nie wyskoczę tutaj z jakimś rarytasem. Moją techniką wszczepioną w świadomość jest po prostu fotografia srebrowa. Klasyczny negatyw. Zainteresowanie klasycznymi technikami XIX wieku to pewien rodzaj odskoczni, poszukiwania formy najbardziej pasującej do moich wyobrażeń portretu.
Kim jeszcze jesteś z zamiłowania?
Myśliwym.
Ile to już lat na rynku? Jakie nasuwają się refleksje na przestrzeni lat obserwacji cywilizacji obrazkowej?
Słowa „na rynku” sugerowałyby obieg rynkowy. A tak nie jest. Istnieję jedynie w przestrzeni amatorskiej fotografii, która w Polsce nie jest w stanie rozruszać rynku, jeśli już o tym mówimy.
Tak więc pracuje z fotografią (bo to forma partnerstwa) od około 15 lat. Oczywiście te pierwsze lata to raczej fascynacja i zabawy. Chociaż pierwsze kroki stawiałem w ciemni w szkole podstawowej w kółku fotograficznym. Kiedyś w większości szkół po lekcjach można było skorzystać z takich form edukacji pozaszkolnej, teraz trochę tego mało, a nawet jak jest, to rodzice muszą płacić. Ja miałem nauczyciela historii, który po lekcjach nie gnał do domu, ale powołanie do wychowania zmuszało go aby zostać i z nami moczyć papiery w wywoływaczu. To były magiczne chwile i wspaniała nauka tego medium.
Potem, już bardziej świadoma fotografia była w liceum, następnie pierwsze prace dorywcze jako „reporter” w gdańskiej prasie.
Przez te lata fotografia przeszła totalną metamorfozę. Od niszowego często fotografowania na średnim formacie typu Kiev, Pentacon czy Druh nawet, poprzez pierwsze aparaty autofocus, aż do rewolucji cyfrowej. Ta niestety zastała mnie i mój rozwój fotograficzny w punkcie, w którym nie miałem już odwrotu. Gdy ludzie zachłystywali się kolejnymi pikselami, ja już zrobiłem koło i wracałem do technik klasycznych. Mój zachwyt nad cyfrą minął bardzo szybko. A że generalnie źle oceniam postęp w tej materii, to i mój stosunek do miliarda zdjęć pojawiających się codziennie na świecie jest sceptyczny.
Jak to pięknie gdzieś ostatnio przeczytałem, za pomocą cyfry robi się zdjęcie (take photo), a za pomocą analoga stwarza się zdjęcie (make photo). Dobrze powiedziane.
Najciekawsze wyzwania, jakie otworzyły przed Tobą kolejne doświadczenia? (zdjęcia)
Praca z człowiekiem. Zaczynałem jak każdy od kwiatków, piesków, koni, zachodów słońca, architektury. Wszystkiego tego, co nie zmusza nas do interakcji z obiektem. Przynajmniej nie personalnej. Potem pojawił się portret i chęć podejścia bliżej. Odkrycia drugiej osoby. Najpierw w postaci fotografii ulicznej i reporterki, a potem już wyłącznie portretu studyjnego.
Nigdy nie miałem problemów z nawiązywaniem kontaktu. Idzie mi to z olbrzymią łatwością. Ludzie mi ufają. Ja staram się ich nie zawieść i nie okłamywać. Może w tym tkwi cały wic. W każdym razie najtrudniej pracuje się zawsze z osobą niepozującą i normalną. Taką wziętą z ulicy. Trzeba ją jakoś otworzyć. Czasami zajmuje to godzinę, czasami 5 minut. Wszystko widać na matówce. Nie kombinuję. Nie wymyślam jakiś historii. Rozmawiam.
Wyzwaniem jest fotografia portretowa na ulicy. Gdy masz kilka minut aby: zatrzymać osobę, zaciekawić, uzyskać zgodę, znaleźć światło, ustawić kamerę i zrobić zdjęcie. To jest wyzwanie za każdym razem.
fot. Iczek |
W miarę pochłaniania wiedzy nabywamy świadomość i swoistą niezależność poglądów.
Jak raczkujący mogą obronić się przed quasi wiedzą i quasi jakością, która zalewa rynek/Internet?
Nie mogą. To jest wpisane w naszą geografię życia, w naszą cywilizację rozwoju. Tak już jest. Problem nie w tym, aby się tego wystrzegać, ale w umiejętności selekcji, wyboru, priorytetach. Kiedyś mawiano, że najbardziej wartościową rzeczą na świecie jest… informacja. Gdy w średniowieczu król zwyciężał bitwę, dla polityków najważniejszym było wysłać jak najszybciej gońca na drugi koniec Europy, że stało się tak i tak. To mogło zadecydować o upadku lub powstaniu nowego państwa, nowej władzy. W XIX wieku, informacja handlowa była na wagę złota. Kto ją miał, ten zarobił. Słynna scena z „Ziemi obiecanej”, gdy podczas pogrzebu do konduktu dociera informacja o spadku cen bawełny… każdy wie, jak kończy się ta scena.
Obecnie, w dobie Internetu, informacja sama w sobie nie jest już wartością. Wartością jest umiejętność selekcji zalewającego nas potoku informacji. Zdjęcie robione w trakcie mistrzostw świata w Korei, czy w czasie walk w Libii pojawia się w serwisie po kilku sekundach od jego wykonania! Aparaty same przesyłają informację na serwer. To jest szaleństwo i współczuje młodym ludziom, że w tych terabajtach danych fotograficznych muszą odnaleźć coś wartościowego. Wielu się gubi. Wielu znajduje sztucznych Bogów operujących jedynie sprawnie softwarem programów typu Photoshop. Świat się zmienił. Ta quasi jakość to już praktycznie norma. Uczmy się wybierać, to zadanie dla rodziców, dla autorytetów, dla nas wszystkich.
Z punktu widzenia rozwoju osobistego, to wybór formy często kształtuje nasze twórcze poszukiwania. Twoi mentorzy, inspiracje, duchowi sprzymierzeńcy?
Jestem dość dziwnym typem fotografa chyba. Otóż ja zmieniam medium praktycznie co kilka lat. Miotam się często, ale z drugiej strony każda zmiana środka wyrazu otwiera przede mną nowe formy. I to mnie nakręca. Robiłem już zdjęcia praktycznie wszystkimi rodzajami aparatów na świecie. Począwszy od formatu: od 35mm do 8x10 cala, poprzez rodzaj: lustrzanki, dalmierze, dwuobiektywowce, kamery wielkoformatowe, aż do otworków i camera obscura. Zawsze znajdowałem tam coś dla siebie. Jeśli ktoś pyta mnie co sprawiało mi największą frajdę, to zawsze z sentymentem wracam do 35mm i dalmierzy. Aczkolwiek w portrecie sprawdza się lepiej dla mnie wielki format. Możliwości zmiany perspektywy, a przede wszystkim plastyka obrazu obiektywów LF są niedoścignione.
Mentorzy…? Nie będę oryginalny: Sander, Avedon, Sieff, Bresson, Kertesz… cała śmietanka znana z historii fotografii. Oni mnie inspirują i tchną ducha.
Gdybym miał wskazać współczesnych mistrzów… miałbym problem. Musiałbym skierować kroki ku fotografii często pogardzanej, a mianowicie fashion… z tam jedno nazwisko robi mi przyjemność za każdym razem: Paolo Roversi z jego uduchowionym światem pasteli i zwiewności.
Prowadzisz własne studio – Pracownia Portretu oraz autorskie warsztaty. Anielskie plusy i diabelne minusy niezależnej przedsiębiorczości?
Wiesz co… studio to nie jest przedsiębiorczość. Nie da się na tym zarobić na życie. Gdybym traktował to jako zarobek, to szybko skończyłbym na ulicy. Robię to po godzinach normalnej, etatowej pracy… niestety. Plusem są ludzie, którzy przychodzą. Posiadanie natomiast pracowni jest plusem samym w sobie, bo mam miejsce do pracy. Stałe, własne, niezależne. Już nie wyobrażam sobie siebie jako fotografa bez pracowni. A jeszcze 4 lata temu tak było.
Twoja wizja jakości życia, jakości wizualnej - w otoczeniu codziennym, w edukacji artystycznej, na rynku sztuk wizualnych (np. galerie). Jak widzisz przestrzeń przyjazną profesjonalistom, taką w której czułbyś się swobodnie w 100% .
Niestety kiepska jest jakość życia wizualnego w Polsce. Z bólem serca przyznaje rację wszystkim największym krytykom działań kulturalnych w Polsce. Wizualnych zwłaszcza. Pomimo wielu informacji o wystawach, galeriach i szkołach foto, mam wrażenie, że spora część z tego jest na takim dużym stopniu amatorskiego traktowania tego medium, że wylewające się z tych wystawowych ram zdjęcia sprawiają mi przykrość.
Edukacja często (acz nie zawsze) sprowadza się do kolejnego naboru fascynatów fotografii, którzy nie są kierowani twórczo, ale zazwyczaj przedmiotowo, jak kolejny student, który ma zapłacić czesne. Jednak, ponieważ nie ukończyłem żadnej szkoły artystycznej, nie chciałbym urazić kogokolwiek. Za wynik pracy szkół mówią efekty uczniów, ich dalsze działania. Z tym jest jednak krucho. To pewnie też wynik nieistniejącego rynku fotografii w Polsce. Ani tego artystycznego-kolekcjonerskiego (raczkuje), ani tego zawodowego.
Profesjonalizm w fotografii mnie nie dotyka, bo ja nie zarabiam na fotografii. Chciałbym bardzo, ale zainteresowanie zrobieniem sobie portretu w studio w technikach, które uprawiam, jest praktycznie żadne.
„Po co mi zdjęcie, zrobię sobie nowa lustrzanką, którą kupiłem w MediaMarkt” – słyszę. No i dalej nie ma już dyskusji…
Gdy na ulicy jeżdżą same mercedesy, przestaje być atrakcyjnym powolny mały fiat. Poza tym, nawet gdy trafi się chętny, warunki finansowe sprowadzają się do takiej oto rozmowy:
- Ile kosztuje portret?
- Tyle i tyle…
- O jej! Przecież odbitka w Rossmanie kosztuje 0,56 zł, dlaczego Pan chce tylekroć więcej?
- Bo chcę…
Tak to wygląda.
W swoim blogu piszesz, że nie ma profesjonalnych efektów, bez profesjonalnego sprzętu. Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić, ale co komu po doskonałym sprzęcie, gdy brak mu doskonałego konceptu? Jak, według Ciebie, kształtuje się relacja między nabywaniem techniki a rozwijaniem pomysłowości? Wszak Twoje stylizacje kipią duszą, są kwintesencją ponadczasowego smaku. J
Ostatnio zrewaloryzowałem swoje poglądy. Zawsze tak robię, gdy kompletnie nikomu nie znany człowiek, zazwyczaj młody, pokazuje mi lub w sieci (czyli tez mi) prace swoje robione dla siebie, bez zacięcia art. I ja widzę talent wrodzony, który nie ogląda się na to czym robi. Ma on „wadę wrodzoną” zdolności, która dotyka tylko niewielkiego procenta z nas. I wtedy zadaję sobie pytanie, czy faktycznie zrobiłby to lepiej mając sprzęt o kilka tysięcy droższy.
Zrobiłby to lepiej, ale czy to miałoby znaczenie?
Prawda jest taka, że sprzęt ułatwia zrobienie wielu zdjęć, które technicznie trudniej byłoby wykonać bez niego. Nie ma wątpliwości, że pracując radziecką kamerą 18x24 ma się pod górę gdy obok ktoś robi angielskim Whitemanem za równowartość (uwaga!) tysiąca takich radzieckich kamer. Nie zmienia to jednak nadal faktu, że stare i sprawdzone powiedzenie mistrza Krzysztofa Kieślowskiego, jest nadal aktualne: „Nie ważne gdzie rozstawiasz kamerę, ważne po co”.
Jeśli zamienimy słowo „gdzie” na „jaką” będzie idealna analogia.
Musisz mieć w głowie, co robisz. Musisz znać swoje zamiary. Sprzęt pomoże, nie zastąpi.
Ale uwaga… gdy dochodzimy w swojej twórczości do bariery jakości… np. zlecenie z poważnej galerii, to nie możemy im dać odbitki porysowanej, brudnej, zeskanowanej na skanerze domowym… oni chcą jakość! I dlatego sztuka nierozerwalnie związana jest z jakością prac. A fotografia zwłaszcza…
Może dlatego właśnie sugerowałem profi sprzęt…
Plagiat. Kradzieże prac, inspiracje daleko wykraczające poza definicję inspiracji. Jakie skutki materialne niesie za sobą zróżnicowanie poziomów wiedzy użytkowników portali internetowych na temat plagiatów? Twoja najbardziej absurdalna historia plagiatowa?
Wszystko zostało już sfotografowane. To słynne zdanie zamyka w sumie Twoje pytanie. Skoro wszystko, to znaczy, że za każdym razem coś plagiatujesz lub głęboko się inspirujesz. Czyż nie!? Przecież każdy z nas ma w głowie całą historię fotografii, a szczególnie te zdjęcia symbole, jak bressonowski skaczący pan z parasolem, avedonowski człowiek z pszczołami, leibovitzowska Demi Moore w ciąży nago… itd…
Jak się od tego uwolnić. Mimowolnie mamy to w podświadomości. Tak więc, ja często zasięgam ze stylu z oświetlenia innych fotografów. Jakoś nie mam z tym problemów. Naturalnie staram się aby sens zdjęcia, jego podtekst był mój. Czasami jednak się to nie udaje. Czasami po prostu kopiujemy. Fajnie jak zdajemy sobie z tego sprawę, bo jak nie, to może okazać się, że nasze fotografie to kalki.
Kiedyś koniecznie chciałem zrobić zdjęcie jak Roversi. Nakupowałem masę polaroidów przeterminowanych na amerykańskim eBay, naczytałem się, jak on używa światła, jak operuje tłem i… do dzisiaj nawet nie zbliżyłem się do Jego zdjęć…
Kopiowanie to tez sztuka.
Sztuka kopiowania pozostająca w sferze inspiracji, reprodukcji, konserwacji to jedno. A co z dosłownym plagiatem, gdy intencją nie jest tropienie śladów mistrza, a jedynie nieuczciwa droga do profitów na skróty? Wielu twórców boryka się z kradzieżą prac i wizerunku artystycznego, szczególnie w Internecie, pozostając bezsilnym wobec niewiedzy i bierności moderatorów, cichego przyzwolenia na kradzież. Innym, słynnym przykładem absurdów plagiatowych może być konkurs na billboard Levis’a, który wygrała praca skradziona z Deviant Art (w rozmiarze 800x600pix a i tak kampanię zrobiono, autor dowiedział się o kradzieży z… billboardu Levis’a). Innym, trudniejszym casusem są kontrowersje wokół kopiowania wizerunku. Być może, w cyfrowej rzeczywistości jedynym programem antyplagiatowym jest prawdziwy, niepodrabialny geniusz.
Jesteś wspaniałym obserwatorem i szczerym krytykiem. Według Ciebie, czy społeczeństwo ślepnie? J Jakie szanse i zagrożenia stwarza brak polityki jakości na rynku sztuk wizualnych? Co możesz powiedzieć o jego kondycji - stabilności i jakości wizualnej, z punktu widzenia odbiorcy, twórcy, trenera ?
Ja wiem, czy szczerym…? Czasami powstrzymuje się, aby nie sprawić komuś przykrości, bo im więcej mam lat, tym bardziej doceniam, że ludzie cokolwiek robią.
Społeczeństwo nie jest ślepe, ale uwsteczniło się trochę w postrzeganiu tego, co wartościowe. Kiedy słyszę formułkę, że wartościowe jest to, co każdy artysta uzna za wartościowe, to mnie krew zalewa, bo moim zdaniem są pewne kanony piękna, kanony tego, co estetyczne. Opisać je może trudno, ale ja mam je gdzieś wszczepione.
Wspomniałem już o tym zalewie fotografii i sztuce wyboru, selekcji, która musimy posiąść w XXI wieku. Inaczej nic z tego nie będzie.
Nie do końca wiem, co miałaby oznaczać polityka jakości wizualnej? Kto miałby ją kreować? Kto decydować o moim guście. To ciężki temat, aczkolwiek coraz bardziej rozważam konieczność istnienia pewnych ram, pewnych granic poza którymi mamy do czynienia z niewiele wartą papką wizualną. Tylko nie mam najmniejszego pomysłu jak to zrobić?! Do tego chyba powinny służyć galerie, a w nich kuratorzy. Wyedukowani i posiadający estetykę ludzie sztuki. Tutaj mamy ogromny problem, bo w Polsce kuratora dobrego ze świeczką szukać. Zdarzają się najczęściej nawiedzeni teoretycy sztuki z zapędami do bycia kuratorem i krytykiem w jednym. A w dodatku a maniakalnymi skłonnościami do promowania kolegów z roku… Żal.
W trakcie kliku lat obserwacji i zbierania materiałów na temat jakości wizualnej dostrzegłam, że wśród dostępnych rozwiązań istnieją pewne ramy i granice, o których wspominasz, tworzą nawet naukowo-prawne filary koncepcji jakości wizualnej, ale nie stały się dotąd przedmiotem zintegrowanych badań. Zawierają ogólne przesłanki i narzędzia polityki jakości wizualnej stosowanej np. w projektowaniu, ale na powszechną skalę funkcjonują głównie w sferze organizacji produkcji. Aby polityka jakości wizualnej analogicznie i efektywnie zagościła m.in. w kulturze powszechnej, na forach społecznościowych, a przede wszystkim indywidualnie w świadomości, potrzeba nam rzeszy apostołów jakości – ludzi charyzmatycznych, którzy będąc częścią różnych społeczności, sami z siebie zarażaliby innych swoją pasją, przemyśleniami i poszukiwaniami, jak Twój nauczyciel historii J Na pl foto takim człowiekiem był Janusz Czajkowski. O tym, jak bardzo potrzebujemy mądrości pasjonatów świadczy hołd żałobny, jaki społeczność portalu złożyła niezwykłej postaci Janusza. Myślę, że m.in. w stosunku pasjonatów do nie pasjonatów zapętla się błędne koło utopii w dyskusji o tym, czy jakość jest na tyle priorytetem społecznym, aby ją upowszechnić. Być może nie o upowszechnienie chodzi, a o równy dostęp do informacji o wysokiej jakości.
Trener ze mnie dość wątławy, bo moje warsztaty kolodionowe są bardzo małe. Zapraszam tylko 3 osoby.
To raczej spotkanie towarzyskie z nauką. Aby być trenerem trzeba też chyba mieć papiery… ja nie mam żadnych. Gdybym miał opisać kondycję wizualną na rynku sztuki, to odparłbym magicznie: wygląda to tak, jak moje kolodiony. Poplamione, niedokładne, często zaskakująco banalne. Ale zazwyczaj z duszą w środku. Czyli ufam, że za każdym kolejnym przedsięwzięciem fotograficznym kryje się duch i zaangażowanie autora, a że czasami nie wychodzi w warstwie estetycznej i wizualnej to trudno. Przyjmy dalej.
Według badań, kondycja rynku sztuk wizualnych ma dwojaką naturę – z jednej strony, jak wcześniej zauważyłeś, jakość życia wizualnego w Polsce jest niska, podobnie świadomość jakości. Z drugiej strony, można zaobserwować renesans zainteresowania twórczością wizualną.
Program Promocji Jakości w Sztukach Wizualnych – w jaki sposób ma szansę przyczynić się do poprawy profesjonalnej przestrzeni nie tylko w branży usługowej? Mam na myśli modę na jakość, świadomy i prawdziwie twórczy rozwój, inspirację do poprawy jakości kształcenia w dziedzinach sztuk wizualnych oraz ogólnej wiedzy o jakości życia?
Nie pytaj mnie o to. To poważna dysputa, a ja nie czuję się kompetentny. Moda na jakość kojarzy mi się z serialem „Moda na sukces”, który ogląda od wielu lat moja 94-letnia babcia. Porównanie nie zmierza do deprecjacji Waszego pomysłu. Jestem za, ale nie wiem jak chcecie tego dokonać. Sama promocja tego, co WY uważacie za dobrej jakości sztukę wizualną może nie wystarczyć. Świadomość rozwoju własnego wynosi się z całego procesu socjalizacji jaki dokonuje się w domu, szkole, uczelni. To jest coś, czego mam wrażenie ciężko nauczyć dorosłego już człowieka. A szczególnie pseudo-artystę…
Gdy mój syn (lat 6) bierze aparat do ręki, to on sam buduje w sobie świadomość, że to jak skadruje skutkować będzie zdjęciem. Gdy bierze kredkę, konstruuje obraz na podstawie tego, co wykształciło w nim przedszkole, co usłyszał w domu, co zjadł na śniadanie, co zobaczył w głupkowatych kanałach dla dzieci w TV. To jest ten newralgiczny etap kształtowaniu gustu, poczucia estetyki… mam wrażenie, że wszystko co potem, to tylko próba złamania w człowieku tego, co wyniósł jako dziecko. Czasami udaje się złamać w nas głupotę, chamstwo i brzydotę. Trzymam za Was kciuki. Jeśli moje prace pomagają, to fajnie, ale nie jest moim celem uświadamianie ludzi. Czym dłużej żyję, tym mniej rozumiem czemu ludzie lubią kicz, powierzchowność i preferują „take” zamiast „make” :)
W artykule „Fatamorgana propagandy”, poruszam kwestię odbioru badań nad jakością wizualną w aspekcie wątpliwości, o których wspominasz, co do obiektywnej roli Stowarzyszenia w promocji jakości wizualnej. W skrócie, celem strategicznym powołania SJSW jest przede wszystkim stworzenie nowej platformy wiedzy (akademickiej, praktycznej, społecznej) i pola badań interdyscyplinarnych (pierwszej przestrzeni jakości wizualnej). Wyniki badań mogą (a według ewaluacji powinny) być wykorzystane przez różne szczeble rynku sztuk wizualnych (kultura i sztuka, nauka i edukacja, działalność komercyjna i artystyczna). Imperatywem dla nowatorskich inicjatyw akademickich jest chłodny, naukowy obiektywizm. Praca badawcza i zarządzanie projektem niewiele ma wspólnego z tym, co np. ja osobiście preferuję za jakość wizualną jako twórca awangardowy J
Czy według Ciebie Piotrze, portale foto-społeczne jak np. pl foto zwrócą się ku koncepcji jakości, tworząc przestrzeń przyjazną profesjonalistom, kolekcjonerom, sympatykom jakości wizualnej? Czy według Ciebie ta sfera jakości pozostanie wyłącznie domeną prywatnych stron? Co stoi na przeszkodzie w dodaniu zakładki o jakości wizualnej oprócz dnia gniota? ;)
Ejże, ejże. Portal w stylu pl.foto nie istnieją po to by krzewić kulturę wysoką, by sprawiać rozkosz absolwentom ASP i krytykom sztuki. Dajmy spokój. To są inicjatywy skierowane do zupełnie innej kategorii odbiorców. Proszę mnie dobrze zrozumieć, ja nie mam nic przeciwko Flickr, PLfoto itd… one będą istniały jeszcze sto lat po nas… może zmienią nazwę. Ludzie potrzebują takiego czegoś… by się dowartościować, by pochwalić się zdjęciem synka, by przesłać linka do galerii rodzinie i koleżance. Niech one istnieją. Nie mieszajmy ich do całości zagadnień związanych z jakością, bo wówczas musielibyśmy stworzyć świat równoległy z jedynie słusznymi obrazkami o dużej (naszym zdaniem) wartości wizualnej. To niebezpieczny podział.
Dlaczego profesjonaliści, czy esteci mają być wykluczeni ze społeczności np. pl foto? Dobrym przykładem, jak różne grupy odbiorców na różnych poziomach zaawansowania i oczekiwań funkcjonują na międzynarodowych platformach może być Deviant Art lub Red Bubble. Rolę wizualnej selekcji jakościowej użytkowników i tematów spełniają dodatkowe funkcje personalizacji profilu, opcje wyszukiwarki i tworzenia grup. Dzięki temu, faktycznie każdy znajdzie coś dla siebie niezależnie od poziomu i zainteresowań. Inną kwestią jest różnica w kulturze internetowej na polskich i zagranicznych forach.
Sugerujesz, że jedynie strony prywatne zagwarantują nam jakość. Przede wszystkim, jakoś zawsze była elitarna. W tym sensie, strony prywatne faktycznie są bardziej elitarne (czytaj: rzadziej odwiedzane), ale też mają mniejszą siłę przebicia. Gdy stają się masowe, to w krótkim czasie ich elitarność zamienia się w kolejną papkę. Dobrym przykładem jest serwis ARTLimited. Istnieję tam od wielu lat. Gdy zaczynałem, portal skupiał naprawdę wyjątkowe grono ludzi z ambicjami. Sztuki wizualne reprezentowane tam, to były perełki. Ale ten portal jest otwarty dla każdego. Po 3 latach, dorównuje już prawie innym serwisom tego typu, pod względem poziomu prac. Obniżył się on. Już nie jest elitarny.
Myślę, że można zagwarantować jakość rozumianą jako proces ciągłego doskonalenia, można stworzyć równy dostęp do jakości, zainspirować mechanizm zakorzeniony w kulturze, która wychowując społeczeństwo, umożliwia w pewnym sensie zagwarantowanie samemu sobie potrzeby dążenia do samodoskonalenia. Obecnie brakuje inicjatyw, które uczciwie realizowałyby takie rozwiązania. Taką rolę mogłyby podjąć portale, gdyby miały w tym interes.
Wracając do meritum… prywatne strony nie zagwarantują walczącym o jakość dotarcia do szerokich mas z przesłaniem jakości. A masowe przedsięwzięcie z gruntu obarczone będzie niską jakością uczestników poprzez samą statystyczną zależność ludzi zdolnych do przeciętnych. Zresztą jakość (co starałem się wyłożyć powyżej) wyklucza się z pospolitością i masowością. Dochodzimy więc do jądra problemu… czy my tak naprawdę chcemy, aby jakość sztuk wizualnych była powszechna? To jest utopia.
A gdyby sformułować to pytanie inaczej: Czy powszechność wiedzy o jakości wpłynie korzystnie na kondycję jakości sztuk wizualnych? Czy na pewno jakość wyklucza się z masowością? Zarządzanie jakością narodziło się bezpośrednio na taśmie produkcyjnej. To między innymi takie dziedziny jak ekonomika, organizacja i technologia produkcji wypracowały techniki jakości stosowane współcześnie w wielu innych dziedzinach profesjonalnych ściśle powiązanych z kreacją wizualną. Obiektywnie, problem może tkwi w samej społecznej chęci analogicznego wysiłku do przetestowania dostępnej wiedzy o jakości np. w zarządzaniu galeriami, własnym potencjałem twórczym, projektowania kultury, itd.
Ha! Spytasz… no jakże to, to po co ten kolodion, po co te formaty…?
Właśnie… po to abym ja był wyjątkowy, unikalny, jakościowo (estetycznie, wizualnie) niepodrabialny. Czynię to przecież nie dla mas, ale dla siebie. Swej próżności, swej artystycznej konieczności zaistnienia, swej wreszcie, ambicji.
I wcale to nie oznacza, że nie zależy mi na jakości. Gdyby mi nie zależało, to bym nie prowadził od 4 lat bloga i nie marudził na nim prawie codziennie. Zależy mi na podniesieniu poziomu, na uświadomieniu ludzi, że fotografia nie jest równa fotografii. Jednak wiem, że docieram do promila zainteresowanych i… to mi wystarcza. Spełniam się w tym jakoś.
Co można zrobić, aby zwiększyć szansę takiej społecznej kampanii jakości? Czy rozwój osobisty jest kwestią indywidualną, czy jednak powinien stać się na nowo przedmiotem edukacji powszechnej? Co z dzieciakami, które nie mają w rodzinie mentora, ani autorytetu w szkole, tym bardziej nie znajdą go w TV, itd.
W sumie to odpowiedziałem w poprzednich pytaniach…. Naprawdę nie wiem czy można nauczyć jakości powszechnie…
A nauczać o jakości, uwzględniając ten aspekt poprzez lepszą ekspozycję problematyki w dostępnych źródłach informacji? Obecnie naukę o jakości wykorzystuje się w bardzo wąskim zakresie.
Klient nasz pan, ale nie do końca J Czyli o tym, że jednak można tworzyć według własnych upodobań i z tego wyżyć. Na ile to mit upodobań konsumenckich? Co oferujemy, jak, gdzie i? komu to zaoferujemy
Jak wspomniałem. Ja nie funkcjonuję na rynku sztuki. Nie zarabiam na fotografii. W studio posługuję się dosłownie „Regulaminem firmy portretowej S.I. Witkiewicz” J
Dziękuję serdecznie Iczku za rozmowę, życząc Ci harmonii w przepływie czystej formy J
Iczkowe Linki
Iczek poleca
KEIT, SJSW
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz