sobota, 19 listopada 2011

Piotr Meller - BLOG AFRYKAŃSKI cz. 4


Dziennik z podróży Piotra Mellera
IFAKARA ORAZ WODNE SAFARI


Fot.1 - "Rodzinna przejażdżka"


Tym razem nie będzie zbyt wiele tekstu. Jak mówią fotografię mogą powiedzieć więcej niż 1000 słów ;) Zapraszam więc na spacer do Ifakary.

Na początek piękna choć podniszczona zabudowa z lat 50tych ubiegłego stulecia:


Fot.2

Fot.3

Fot.4


..oraz ta nieco nowsza i mniej efektowna. Za to dla mnie interesująca z punktu widzenia fotografa :)

Fot.5 - "Pro-Foto"


W Ifakarze znajduje się oczywiście targowisko. Poniżej jedno ze stoisk...

Fot.6 

...przy, którym spotkaliśmy sprzedawce homeopatycznej Viagry ;)


Fot.7


Miejscowi Ziomale:


Fot.8


oraz salon gier:

Fot.9

I jeszcze kilka obrazków z Ifakary:


Fot.10 - "Kobieta z Targu"


Fot.11 - "Śmieciarka"


Dość już Ifakary, nie po tu przecież przyjechaliśmy... 


REJS 

Do Ifakary nie przyjechaliśmy jednak zwiedzać, ale na "wodne safari". Poza dziesiątkami gatunków ptaków (w tym jednego endemicznego Twitty'ego, wyglądającego jak mały kanarek) mieliśmy zobaczyć żyjące dziko hipopotamy i krokodyle. I jedno, i drugie w sumie już widzieliśmy. Hipopotamy w stawie na safari, a krokodyle w parku. Ale zobaczenie ich z łódki to zdecydowanie większa atrakcja :) Na ile to prawdopodobne, że się uda, bo gwarancji przecież nikt nam nie jest w stanie dać :) Za chwilę przekonamy się sami... 

Na początek przygotowania do rejsu. Pełna "profeska" ;) Tuż przy brzegu czekała kilkumetrowa dłubanka. Nie była jeszcze gotowa. Najpierw należało ją "ztuningować", tzn. zamontować dach, żeby Muzungu się przypadkiem nie upiekli. O tym, że baldachim był dla nas konieczny, przekonałem się zaledwie godzinę później, kiedy to podczas 15minutowej przerwy na jednej z wysepek spaliłem się na czerwono, a nie mam przecież specjalnie wrażliwej skóry ;) Kolejne trzy dni dochodziłem do siebie. Na szczęście dla mnie kolejne dwa dni były pochmurne (nieuchronnie zbliżająca się pora deszczowa), więc moja skóra (zwłaszcza na rękach) miała czas, by dojść do siebie. I tu dobra rada dla czytelnika, w okolicach równika zawsze i wszędzie używamy olejków z filtrem i nie ważne, czy wychodzimy na słońce na 5,10 czy 15min. Ja przekonałem się o tym wyjątkowo boleśnie :) 

Wracając po tej małej dygresji do wspomnianego "tuningu", polegał on na montażu prymitywnego baldachimu, składającego się z przerdzewiałego stelażu i prostokątnego materiału. Jak wszystko w Afryce, montaż przebiegał w iście żółwim tempie. To, co nam samym zajęłoby prawdopodobnie góra 15 minut, obsłudze naszej łódki zajęło lepiej jak pół godziny. No ale w Afryce wszystko się tak odbywa. Mogłem się z resztą przekonać o tym jeszcze w samym Dar Es Salaam, robiąc zakupy w miejscowym supermarkecie. W życiu nie wiedziałem tak "pieczołowicie" i flegmatycznie przesuwanych przez skaner produktów spożywczych. ;)

Jako, że procedura przygotowaniu łódki dla Muzungu trochę trwała, mieliśmy aż nadto czasu, by rozejrzeć się trochę po okolicy. Tuż obok naszej skromnej "mariny" odbywała się przeprawa promowa na drugą stronę rzeki: 


Fot.12

Fot.13

Fot.14


Prom jak prom nie bardzo jest co opisywać, więc pisać nie będę :) Po jakiś 40min nasza łódka była wreszcie gotowa:



Fot.15 - "Nasza dłubanka wraz z przewodnikami"

Fot.16 - "Wioślarz"


Co prawda mieliśmy polować na krokodyle i hipopotamy tymczasem pokazywano nam głównie ptactwo oraz miejscowych rybaków przy pracy:


Fot.17 - "Rybak"


I jedna z ładniejszych upolowanych ptaszyn:


Fot.18

Fot.19


Upolowałem też przedstawiciela wspomnianego kanarkowatego gatunku endemicznego, ale jako fotograf z ambicjami nie odważę się na publiczne pokazanie tego zdjęcia, bo jest zwyczajnie słabe, a ptaszyna jest bardzo daleko :) Z resztą nie po ptaki tu przecież przyjechaliśmy. Dręczeni pytaniami przewodnicy w końcu kapitulują i przyznają, że tuż przed rejsem dowiedzieli się, że dziś w okolicy większych zwierzaków nie ma. Pytani po drodze rybacy w dłubakach mówili ponoć, że trzeba by płynąć w górę rzeki co najmniej 2 godziny. Nasi przewodnicy zgłosili, co prawda, gotowość płynięcia tam, ale nie jestem do końca pewien, czy nie był to blef nastawiony na to, że nie jesteśmy na tyle zdeterminowani, by spędzić kolejne kilka godzin siedząc na wiadrach w chybotliwej drewnianej łódce. Tak czy inaczej, mieli rację i jako nagrodę pocieszenia zaproponowali nam spotkanie z miejscowymi rybakami. Przyznam, że nie był to dla mnie wielki dramat. I krokodyle i hipopotamy już przecież widzieliśmy, a i mnie zdecydowanie bardziej interesują prawdziwi mieszkańcy Afryki, niż miejscowa fauna i flora. Ruszyliśmy więc na spotkanie miejscowych poławiaczy... 
I tu znów nie będę się rozpisywał, sami zobaczcie jak wyglądała rybacka osada, którą odwiedziliśmy:


Fot.20 - "Parkowanie na jednej z wysepek na której tak efektownie się podsmażyłem"


Fot.21 - "Nasz wiecznie uśmiechnięty przewodnik"


Fot.22 - "Osada"


Fot.23 - "Portret z rybami"


Fot.24 - "Przygotowania do łowów"


Fot.25 - "Garkuchnia"


Fot.26 - "Rybacka marina"


Fot.27 - "...oraz jeden z tych którzy wyruszyli na łowy"



Na koniec tylko połowicznie udanego rejsu ruszyliśmy na piwo do pobliskiego lokalu, który sam w sobie stanowił swego rodzaju atrakcję. Otóż przybytek ów, to nic innego jak kontener, na dachu którego znajduje się zadaszony strzechą balkonik, na którym można rozsiąść się wygodnie i napić zależnie od preferencji zimnego Serengeti lub Kilimanjaro. Żeby było śmieszniej, w dachu jest dziura, przez którą barman podaje browary z lodówki znajdującej się w kontenerze, wprost do klientów na balkonie :) Pełna egzotyka... Dopełnia jej łupiący z głośników Hip Hop w suahili.. to dopiero klimat :)) Szkoda, że już jutro musimy opuścić Tanzanię...






Piotr Meller, SJSW

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz