piątek, 29 kwietnia 2011

Piotr Meller - INCREDIBLE INDIA cz. 7




Dziennik z podróży Piotra Mellera

INCREDIBLE INDIA  
(z j. ang. NIEWIARYGODNE INDIE)

część VII

"Miasto widmo, siedziba boga wcielonego oraz stolica atomowego mocarstwa"



Fot. 1 - "Buland Darwaza, 54-metrowa brama główna prowadząca do Jami Masjid górującego nad Fatephur Sikri. 


Dzień Dziewiąty (2.I.2011)

..CZYLI WAŁEK, WAŁKA, WAŁKIEM POGANIA


Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że lokalni naciągacze grasujący w okolicach hinduistycznych disneylandów próbują nas wysterować na wszelkie możliwe sposoby. Niemniej jednak nie zmienia to faktu, że obaj stajemy się coraz bardziej zirytowani zachowaniem miejscowych cwaniaczków oraz - co ciekawe - mniejszości seksualnych. W końcu gdzie się nie pojawimy stajemy się miejscową atrakcją. Taki dwuosobowy objazdowy cyrk... no pięknie :) No dobrze ale co z tymi krętaczami? Już opowiadam. Do takowych zaliczają sie oczywiście szukający łatwego zarobku rikszarze. Tę kastę cwaniaków mamy już zresztą dość dobrze “rozpracowaną”. Dziś dla przykladu zbiliśmy cenę ze 100 na 30 rs, choć tak po prawdzie biorąc pod uwagę dystans przejażdżki powinniśmy zapłacić góra 10 rs. Po rikszarzu przyszla kolej na tzw. "przewodników" oraz aniołów stróżów, którzy przewodnikami nie są, tylko starają sie nam “pomóc”, ustrzec przed - bez wątpienia - czekającym nas na każdym kroku niebezpieczeństwem i wszelkiej maści naciągaczami. Jedni są studentami i chcą się z nami uczyć angielskiego, inni są uczniami szkół przyświątynnych i chcą nam opowiadać legendy i baśnie z tysiąca i jednej nocy. Słuchamy więc (albo nie) dobrych rad w stylu "weźcie mnie jako przewodnika to załatwię wam darmowy wstęp i nie będziecie płacić za robienie zdjęć". 
Wałek polega na tym, że płacić nie trzeba wcale ani za robienie zdjęć ani żeby wejść do frontowej części świątyni (Jami Masjid). Do Fatephur Sikri można z kolei wejść (niby wracając ponownie po wyjściu do znajduącej się na zewnątrz kompleksu toalety) na skaksowany już uwcześniej bilety którymi przy bramce wejściowej wylegitymowałby się pomocny. Te ostatnie, od wychodzących zbierają kilkuletnie dzieciaki już przy samym wyjściu. Dziś (tak dla żartu i w celach edukacyjnych) targowaliśmy się z małolatami, którzy chcieli nasze "skasowane" już bilety. Tak, żeby poczuli się jak my choć przez chwilę. Co ciekawe podziałało, totalna konsternacja małolotnich cwaniaków. Biletów nie chcieli kupić, choć coś mi się wydaje, że nawet się przez chwilę zastanawiali. Odeszli potem strasznie nieszczęśliwi i wyedukowani ;) 
Wcześniej tego samego dnia zrobiłem wałek na jednym z nachalnych “przewodników”. Nie mieliśmy Rupii, tylko kilka Euro (a punktu wymiany ani działajacego bankomatu nie było w promieniu kilku kilometrów). Wmówiłem więc jednemu z nich lipny kurs i kupił ode mnie Euro po normalnym kursie, myśląc, że zarabia prawie podwójnie. Taka mała zemsta ;) 
Wałki próbuje na nas robić również nasz kierowca. Drobne i raczej niegroźne, ale nie mniej jednak wkurzające. Choć jest naprawdę w porządku, to jak inni również kombinuje - przecież jesteśmy chodzącymi i mówiącymi bankomatami. Wyciąga kasę za rzekome parkowanie, codziennie myje nam samochód, po czym kasuje nas za to choć wcale o to nie prosiliśmy. No nic, każdy orze jak może. Wiemy że zarabia jakieś 5000 rs miesięcznie (85 Euro, no chyba że to znowu wałek) więc przez jakiś czas mu odpuszamy, niech sobie dorobi, ale ileż można... Dziś już mu zapowiedzieliśmy, że koniec z myciem. Chyba się obraził.


Fot. 2 - "Badshahi Darwaza, Brama Królewska prowadząca do kompleksu Fatephur Sikri"


FATEPHUR SIKRI - TROCHĘ HISTORII


A niech tam, znów odrobina legend i historii :) Tak więc liczące sobie obecnie blisko 30tys mieszkańców Fatehpur Sikri założone zostało w 1571 przez niejakiego Akbara na miejscu wioski zwanej Sikri. Akbar miał tam ponoć spotkać sufickiego pustelnika o imieniu Selima Ćisti. Ów przepowiedział cesarzowi narodziny syna na którego ten od wielu lat czekał. Aby przepowiednia się spełniła Ćisti miał zabić własnego 6-miesięcznego syna. Dzięki temu dusza zabitego dziecka miała się inkarnować w ciele syna cesarza. Akbar wierzył potem, iż to właśnie dzięki pustelnikowi urodził mu się jego jedyny syn i przyszły cesarz Dżahangir. Aby uhonorować poświęcenie Cistiego, zbudował w tym miejscu miasto z grobowcem z białego marmuru, który dziś uważany jest za jednen z najwspanialszych zabytków mogolskich w Indiach. W latach 1571–1585, za rządów cesarza Akbara miasto pełniło rolę stolicy imperium mogolskiego. Opuszczono je jednak już w roku 1585, najprawdopodobniej z powodu braku wody pitnej. Fatehpur Sikri stało się więc "miastem-widmem", a stolicę przeniesiono do Lahaur. 

Legendy legendami, a jak nam się podobało w Fatephur Sikri? Może być, choć niestety "opuszczone miasto" było tego dnia straszliwie zatłoczone. Tak, tak po raz kolejny przeczytacie, że po Taj Mahalu wszystko inne jest już takie sobie ;) Jutro czeka nas ostatni "cały" dzień w Indiach, mamy już obaj lekki przesyt i po prawdzie tęsknimy już trochę za cywilizacją ...a bagażu jak nie było, tak nie ma.

Fot. 3 - "Diwan-i-Khas, sala debat i prywatnych audiencji"

Fot. 4 - "Arkady Jami Masjid"

Fot. 5 - "...oraz spacer pod arkadami Fatephur Sikri"


PAŃSTWO I CHAM

Czyli scenka rodzajowa, której świadkiem byliśmy w Fatephur Sikri. Otóż przyjechało do świątyni Państwo. 
Cała wielopokoleniowa hinduska rodzina. Mama i babcia w ubraniach tradycyjnych, "nowoczesny" tato, dwóch pucułowatych brzdąców w wieku lat 12-13-tu, w lanserskich okularach słonecznych od Armaniego, oraz oczko w głowie tatusia - córeczka w czerwonym sweterku. Wszyscy ubrani czysto, schludnie; choć ciuchy bazarowe ale widać, że niedzielne, "kościołowe". Zastanawia was pewnie cynizm z jakim do owej rodzinki podchodzę ale zapewniam was, że niechęć nie jest nieuzasadniona o czym już za chwilę sami się przekonacie. Jest więc owa rodzinka bardzo głośna, wszędzie ich pełno, słowem Państwo wielką gębą. Jest i cham, hindus taki sam jak oni, ale ubrany znacznie skromniej. Stoi z boku przyczajony, w ogóle go nie widać. W pewnej chwili Państwo wyciąga dwa dwunastopaki Kitkatów. Głośne śmiechy, ekscytacja oraz szeleszczące i fruwające dookoła papierki. Lądujące wprost na nieskazitelnie czystym placu świątynnym. Nie wypadają Państwu przypadkiem, są rzucane celowo. Bryluje oczko w głowie tatusia. Głośno śmiejąc się i zajadając wyrzuca szeleszczące papierki tuż pod nogi. Czekam na reakcję tatusia, ale reakcji nie ma... przecież cham posprząta, po to tu jest. 
I rzeczywiście, skromnie ubrany hindus ze spuszczoną głową podchodzi i zbiera papierek po papierku. Państwo śmiejąc się odchodzą...



Fot. 6 - "Przepiękna architektura opuszczonego miasta... oraz rodzinka z opowiastki"

I jeszcze kilka detali, zanim na dobre opuścimy Fatephur Sikri:

Fot. 7 - "Kolumna w sali audiencyjnej Diwan-i-Khas"


Fot. 8

Fot. 9

Fot. 10 - "Grobowiec Sheikh'a Salim Chishti"

Fot. 11 - "Handelek u stóp Buland Darwaza"


Dzień Dziesiąty (3.I.2011)


Z rana pobudka i ruszamy do Delhi. Miało być Abhaneri, czyli świątynia w stylu Eschera, ale sprawa się rypła :/ Jak nas poinformował Arkejdża w okolicach, w które chcemy jechać są zablokowane drogi, zamieszki, starcia z policją i inne chce i on tam jechać nie ma najmniejszego zamiaru. Po przygodzie z MP district dochodzimy do wniosu, że chyba warto mu zaufać. Ruszamy więc w kierunku Delhi. Tak szczerze, po dziewięciu intensywnych dniach mamy już wszystkiego serdecznie dość i perspektywa kolejnych atrakcji w postaci hiperkorków i możliwość oglądania na żywo "negocjacji" wyposażonych w kije tubylców z lokalną policją, które poprzedniego wieczoru widzieliśmy w wiadomościach, jakoś specjalnie nas nie pociąga. 

Po drodze do Delhi spotkaliśmy kilku małych tubylców...Na szczęście dość przyjaźnie nastawionych :)


Fot. 12

Fot. 13

Fot. 14

Nie byli sami, towarzyszył im gigantyczny posąg Shivy :)

 Fot. 15 - "Shiva w towarzystwie kobry oraz gołębi na głowie i półksiężycu... :)"


Fot. 16 - "...oraz w pełnej okazałości"



Po drodze trafiliśmy również na współczesną wersję Taj Mahala. Czy dorównuje historycznemu mauzoleum? Raczej nie, budowli zdecydowanie brak lekkości i polotu ale to i tak zdecydowanie najefektowniejsza z nowych świątyń jakie udało nam się zobaczyć. Przy wejściu dostałem wizytówkę z której wynika, że w świątyni można na własne oczy zobaczyć cytuję "boga w człowieczym ciele", niejakiego Param Sant Baba Jai Gurudev Ji Maharay'a. Okazuje się, że można mu nawet wysłać wiadomość na email... No coż widać, że hinduistyczne bóstwa idą z duchem czasu ;) 
Poniżej kilka zdjęć ze świątyni Jai Guru Dev:


Fot. 17

Fot. 18

Fot. 19

Fot. 20

Fot. 21



No tak, skoro widzieliśmy już domostwo "boga w ludzkim ciele", to teraz trzeba jeszcze zrobić małe zakupy ;) Konkretnie trochę ciuchów, bo już bezpowrotnie straciliśmy nadzieję, że odzyskamy utracony bagaż. 
Tu przecież będzie taniej niż w Europie, więc tak chyba będzie lepiej. Kilka dni temu nie potrafiliśmy wytłumaczyć Arkejdży, że chcemy znaleźć sklep z Europejskimi ciuchami. Mimo, że kiwał, że rozumie, za każdym razem wiózł nas do sklepu, w którym co prawda dżinsów nie było, ale za to można było nabyć gustowne Sari lub garnitury, których ukoronowaniem był fantazyjny turban :) Tym razem jesteśmy skuteczniejsi. Arkejdża rozumie słowo "mall" i obiecuje zabrać nas do centrum handlowego w Delhi. Słowa dotrzymuje, oczom naszym okazuje się olbrzymi kompleks, którego nie powstydziliby się kochający megalomanię Amerykanie.

Na poszczególnych skrzydłach widnieją loga i reklamy znanych designerów. Dobra, zobaczymy... Wejście do środka przez wykrywacz metali nawet nas jakoś specjalnie nie dziwi. W środku cywilizacja! Klimatyzacja, ruchome schody i wszystko czego można wymagać od nowoczesnego centrum handlowego. Mocno to kontrastuje z ulicami, z którymi ów mall sąsiaduje. Kontrastują też z otoczeniem ceny, wysokie nawet dla Europejczyka. Mimo, że jest środek dnia klientów praktycznie nia ma, nie dziwię się; dla kogo w ogóle jest ten przybytek? Dla hinduskiej i europejskiej klasy wyższej odpowiadam sam sobie...Tylko gdzie jej przedstawiciele? 

Skoro jesteśmy już w Delhi, warto by coś jeszcze zobaczyć. To może Lotus Temple? Pojechaliśmy i zobaczyliśmy. Zajęło nam to niecałe pół minuty a oglądaliśmy zza okalającego świątynię muru. Dopiero pod bramą Świątyni Lotosu "przypomnieliśmy" sobie, że w poniedziałki niektóre świątynie są zamknięte.
Eh... To może Akshardham Temple? I tę świątynie obejrzeliśmy z samochodu bo opustoszały parking dał nam jasno do zrozumienia, że i tu nie wejdziemy. Przy okazji uświadamiamy sobie również, jak ze wszechmiar słuszną decyzją było odpuszczenie sobie Abhanari. Pomijąc kilkugodzinny przejazd w jedną stronę i potencjalne zamieszki, świątynia mogła być zwyczajnie zamknięta. 

No dobrze ale co dalej? Zostało nam parę rzeczy do zobaczenia. Ostatecznie wybraliśmy parlament, siedzibę prezydenta i słynne Wrota Indii - wszystko zlokalizowane w najbardziej reprezentacyjnej, postkolonialnej części Delhi. Przy Bramie, wzorowanej na Łuku Triumfalnym, trafiliśmy na zmianę warty. Niby to wszystko ciekawe ale... no ale jaka architektura mogłaby zrobić na nas wrażenie po zobaczeniu Taj Mahala ;) 



Fot. 22 - "Jeden z budynków rządowych"


Fot. 23 - "India Gate czyli Wrota Indii"



Starczy już tego dobrego, wracamy do hotelu.. trzeba odpocząć, jutro ewakuacja. Po prawdzie, to się nawet cieszę; egzotyka egzotyką, ale tempo narzuciliśmy sobie jak zwykle ostre, więc chyba w efekcie zmęczenia materiału zaczyna mi się marzyć cywilizacja :) 

Zanim jednak na dobre opuścimy Delhi, jeszcze kilka zdjęć typowej dla miasta architektury... 

...tej z cegieł i betonu: 


Fot. 24

Fot. 25

Fot. 26

...oraz tej skleconej z tego co znaleziono przy drodze:

Fot. 27

Fot. 28 - "Kierunek lotnisko i ostatnie spojrzenie na zabudowę Delhi... tym razem blokowiska"



Dzień Wylotu (4.I.2011)

Samochód zdaliśmy dzień wcześniej, pożegnaliśmy Arkejdżę i raz jeszcze rozejrzeliśmy się po otaczających nasz hotel slumsach. Z Radissona wzięliśmy taksówkę - ma się rozumieć 50-letniego Hindustana, ale za to na tzw pełnym wypasie: samochód czysty, pachnący a na siedzeniu czeka India Times. Kierowca grzeczny, niezbyt napastliwy i nawet nie próbuje nam nic sprzedać. 
Na lotnisku niespodzianka. Moja upierdliwość po raz kolejny na coś się przydała ;) Odzyskaliśmy bagaż (!) 
Co prawda, pertraktacje zajęły sporo czasu, ale w końcu trafiliśmy na odpowiedniego człowieka i na godzinę przed odlotem przywitaliśmy zagubione walizki. Zakupioną na bazarku torbę "Reeboka" za dwa Euro oddelegowaliśmy do śmietnika. Swoją drogą, dość szybko znalazła nowego właściciela, bo już po chwili znikąd pojawił się pracownik lotniska odpowiedzialny za wywózkę śmieci i opróżniając śmietnik naszego "Reeboka" odłożył sobie na bok. Tym lepiej, niech mu służy :) 

Odprawa w Indiach oczywiście musi być (jak zresztą wszystko inne) niezwykle skomplikowana.
Znów wypełniamy kolejne papierki. Potem już "tylko" w drodze do samolotu osiem razy sprawdzają nam kartę pokładową i sześć razy paszport (!) Nie koloryzuję, liczyłem :) 
Swoją drogą to chyba światowy rekord. Jeszcze tylko żołnierz sprawdzający niezbędną naklejkę na bagażu podręcznym, a już przed samym rękawem prowadzącym do samolotu trzyosobowa komisja usiłująca skontrolować jego zawartość... eh. Potem już wszystko idzie gładko, i jeden i drugi lot jest na czas, jedzenie w samolotach znośne a Hondzina stoi tam, gdzie stała. Po dwóch godzinach jazdy samochodem i jesteśmy w domu.


PLANETA INDIE

Czyli przyszedł czas na małe podsumowanie. Na wstępie muszę zaznaczyć, iż doskonale zdaje sobie sprawę, że za powyższy opis moich indyjskich perypetii, każdy szanujący się miłośnik tego kraju wypowiedziałby mi świętą wojnę oraz wystosował pod moim adresem niezwykle bogaty zestaw epitetów. Jednakże podejrzewam, że ci najbardziej zagorzali ortodoksi zwyczajnie w Indiach nigdy nie byli, a ci co byli, pojechali tam już po uszy zakochani. A przecież wszyscy wiemy, że miłość jest ślepa ;) 

A jaka jest prawda o Indiach? Pewnie jak to zwykle bywa znajduje się ona gdzieś po środku, pomiędzy wizją zszokowanego turysty a bezkrytycznego fanatyka idealizującego obiekt swego uwielbienia :) 
Ja opisałem wszystko tak, jak to zobaczyłem i odebrałem. Starałem się nie koloryzować, ani specjalnie nie nakręcać akcji, bo i po co? Dramaturgii mieliśmy tam tyle, że wystarczyłoby na niezły thriller. 

Indie to nie jest kraj łatwy, bywa męczący a miejscami wręcz irytujący. Z pewnością jest to jednak kraj ciekawy, pełen kontrastów, niesamowitych kolorów, ciekawych ludzi i przepięknej architektury. Czy fascynujący? 
Nie odpowiem.. dość mam już epitetów od bezkrytycznie zakochanych indiofilów ;) Jest to kraj wart odwiedzenia i na pewno jeszcze kiedyś tam powrócę. Może niekoniecznie w te same rejony, może tym razem południe Indii, albo północ i okolice Kashmiru? Powoli układa mi się już w głowie plan kolejnej Indyjskiej wyprawy :) 

Czy mój opis jest obiektywny? Na pewno nie. Raczej niewiele wiem na temat Indii, może trochę o historii, geografii i zwyczajach. Ale to przecież wszystko mało, by zrozumieć ten jedyny w swoim rodzaju kraj. Sporo w powyższym opisie subiektywnych odczuć i wrażeń wynikających z mojego zderzenia z odmienną kulturą i niezrozumienia świata, do którego się trafiło. Bo Indie to inny świat, momentami miałem wręcz wrażenie, że to inna planeta ;) 

Piotrek określił Indie jako pierwszy, drugi, trzeci a miejscami czwarty świat w jednym i z tego co zdążyłem się zorientować z powrotem raczej się tam nie wybiera. Coś w tym jest, takiej biedy, jak tam nie wiedziałem nigdzie indziej. Dla mnie to była podróż pod każdym względem wyjątkowa. Nigdy wcześniej, podczas zaledwie kilku dni nie zobaczyłem i nie doświadczyłem tak wiele. A że dawkę Indii mieliśmy solidną i przyjęliśmy ją w iście ekspresowym tempie, to widać dopiero teraz przy oglądaniu zdjęć i wspominaniu; z mozaiki zdarzeń i obrazów zaczyna się w mojej głowie układać bardziej jednolita i czytelna wizja tego kraju. Może za jakiś czas ułoży się na tyle, że będę w stanie dopisać coś błyskotliwego do owego podsumowania. Póki co, czytelnik musi zadowolić się tym co tu wyczytał... O ile oczywiście mi po drodze nie zasnął ;)




Piotr Meller, SJSW





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz