Dziennik z podróży Piotra Mellera
INCREDIBLE INDIA
(z j. ang. NIEWIARYGODNE INDIE)
Fot. 1 - "Poczytaj mi Tato... czyli krótka historia o tym, że nie tylko w naszej szerokości geograficznej rodzice nie mają czasu dla swoich pociech"
Dzień Trzeci (27.XII.2010)
AGRA
Po wizycie w Taj Mahal i Czerwonym forcie postanowiliśmy zwiedzić miasto i zobaczyć trochę prawdziwych Indii. Zanim jednak zaproszę czytelnika na spacer po jego ulicach. napiszę słów kilka o samej Agrze.
Otóż miasto znajduje się w stanie Uttar Pradesh. Położone jest na południowym brzegu Jamuny, w miejscu przecięcia się historycznych szlaków handlowych, z których pierwszy prowadzi z Delhi wzdłuż Jamuny i Gangesu do Benares, a następnie do Bengalu, a drugi łączy Dekan na południu z przedpolem Himalajów i Kaszmirem. Agra leży w południowo-zachodniej części Niziny Hindustańskiej, na terenie płaskiej równiny aluwialnej, urozmaiconej niewielkimi pagórkami. Tyle geografii a historia? Miasto założono na przełomie V i VI wieku naszej ery.
W 1501 Sikandar Lodi, władca sułtanatu delhijskiego, przeznaczył Agrę na nową stolicę swojego państwa. Gdy w 1526 w bitwie pod Panipatem wojska sułtanatu zostały rozgromione przez najeźdźców z Azji Środkowej, ich władca Babur (założyciel muzułmańskiej dynastii Wielkich Mogołów), ustanowił w Agrze stolicę swego państwa, utworzonego na podbitych terenach północnych Indii. Najwybitniejszy władca dynastii Wielkich Mogołów - Akbar, rządzący w latach 1556-1605, rozpoczął w 1565 budowę fortu (który opisałem i przedstawiłem na fotografiach w poprzedniej odsłonie niniejszego dziennika) i uczynił go siedzibą władzy, a Agrę najważniejszym miastem rosnącego w siłę imperium. Tu właśnie toczyło się życie polityczne, gospodarcze i kulturalne państwa Wielkich Mogołów.
Liczbę ludności miasta, przemianowanego dla uczczenia władcy na Akbarabad, szacowano na początku XVII w. na 750 tys. Była to więc jedna z największych metropolii ówczesnego świata.
Z fortem sąsiadowała dzielnica rzemiosł i bazarów Kinari Bazaae, dokąd sprowadzano towary także z Persji i Chin. Oprócz meczetów funkcjonowały tu również świątynie hinduskie, buddyjskie, wyznawców dźinizmu, zoroastrian, a także prowadzony przez Jezuitów kościół katolicki. Dzieło Akbara kontynuowali Dżahangir i Szahdżahan. Po przeniesieniu w 1658 stolicy do Delhi przez Aurangzeba Agra zaczęła tracić znaczenie polityczne, pozostając jednak ważnym ośrodkiem kulturalnym i gospodarczym. W 1803 miasto zostało zdobyte przez Brytyjczyków z Kompanii Wschodnioindyjskiej. W latach 1833-68 została stolicą prowincji północno-zachodnich. Kilka lat po powstaniu sipajów (1857) utraciła tą funkcję na rzecz Allahabadu. Pozostała jednak miastem garnizonowym. Na południe od niego Brytyjczycy wybudowali centrum administracyjno-handlowe Sadar Bazaar. Uff, Tyle historii..
A jaka jest Agra współcześnie? Dzisiejsza Agra to znaczący ośrodek przemysłu oraz wyrobu tradycyjnego rzemiosła. To również ważny węzeł komunikacji drogowej, kolejowej i lotniczej oraz jedno z największych w Indiach centrów turystycznych. To przeszło półtoramilionowe miasto, w którym funkcjonuje założony w roku 1927 uniwersytet oraz 6 innych szkół wyższych.
Brzmi naprawdę zachęcająco, nieprawdaż? A co poza tym? Poza tym są tu jeszcze...
SLUMSY
Nie planowaliśmy zapuścić się w takie rejony, ale jakoś tak wyszło.. Jedna uliczka, druga, trzecia; coraz węższe, coraz bardziej kręte ścieżki, coraz brudniej a jednocześnie coraz bardziej kolorowo. Ciekawe spojrzenia ludzi, już nie tak przyjazne, ale jakoś nie czułem zagrożenia. Trudno opisać co tam widzieliśmy.. na pewno prawdziwe Indie. Myślę, że lepiej niż jakiekolwiek słowa, oddadzą atmosferę miejsca zdjęcia. Zapraszam więc do ich obejrzenia:
Fot. 3 - "Mała Księżniczka"
Fot. 4 - "Człowiek orkiestra.. adwokat i dziennikarz w jednym"
Fot. 5 - "Sztuka Latania"
Fot. 6 - "Spacer"
Fot. 7 - "Elegant"
Fot. 8 - "Z życia podwórka"
Fot. 9 - "Pieskie życie..."
Fot. 10 - "Samotnik"
Fot. 11 - "Biegacz"
Fot. 12 - "Zapędzeni w krowi róg..."
Fot. 13 - "Pora Karmienia"
Fot. 14 - "Brzdąc"
Fot. 15 - "Śpiochy"
Fot. 16 - "Kozie wychowanie"
Fot. 17 - "Cyklista.. i nasz hotel w tle"
Czy zdjęcia wymagają komentarza? Moim zdaniem nie... Po powrocie ze slumsów kolacja, przemycane piwo... a bagażu jak nie było, tak nie ma...
Dzień Czwarty (28.XII.2010)
Dzień czwarty naszej Indyjskiej podróży rozpoczęliśmy od kolejnego spaceru ulicami miasta. Oczywiście nie obyło się bez rozmowy z kilkoma natrętnymi niczym insekty rikszarzami :)
MY RIKSHA NO FLY
Czy krótka historia o tym, jak sprawnie i możliwie szybko pozbyć się natrętnego rikszarza.
Ci ostatni natręctwo doprowadzili wręcz do rangi sztuki. O ile ci z Delhi i z Varanasi (o czym przekonaliśmy się nieco później) są jeszcze w miarę znośni, o tyle upierdliwość i wytrwałość rikszarzy z Agry przechodzi ludzkie pojęcie. Potrafią jechać obok ciebie. nagabując przez dobre kilka minut, możesz mniej lub bardziej kulturalnie dziękować, ignorować etc., nie działa. Możesz oczywiście próbować uciec, ale uciekać przez rowerowym taksiarzem?? Ignorowanie najczęściej działa najlepiej, zwyczajnie nie widzisz gościa; najgorsze, co można zrobić to nawiązać najkrótszy nawet kontakt wzrokowy. Takowy traktowany jest jako zaproszenie do molestowania i negocjacji ;) Można też zamówić kurs niemożliwy i tak też postąpiliśmy z jednym z Agrowych rikszarzy. Kiedy po standardowym ignorze jegomość wciąż nie dawał za wygraną za radą Piotrka zaproponowałem kurs do Dubaju, na co skonsternowany natręt z głupawym uśmiechem wydukał "My riksha no fly", po czym odjechał w stronę zachodzącego słońca ;)
Swoją drogą oferty jakie nam wcześniej proponował mogły zwalić z nóg atrakcyjnością. m.in 10rs za godzinne zwiedzanie Agry, które najprawdopodobniej skończyłoby się prezentacją dywanów w zaprzyjaźnionym sklepie ;) Nie mniej jednak nie żałuję, że dalej ruszyliśmy piechotą..
Fot. 18 - "Z głową w chmurach"
Fot. 19 - "Prewencja"
Fot. 20 - "Stróż domostwa"
Fot. 21 - "Recycling po Indyjsku"
Fot. 22 - "Uliczny Gang"
Fot. 23 - "Dozorca bez stopy"
Po kilku godzinach zdecydowaliśmy się jednak na przejażdżkę rikszą, która (trzeba przyznać) jest atrakcją samą w sobie :)
Fot. 24 - "Przejazd Rikszą..."
Fot. 25 - "...oraz symbol solarny, który Polakom może nie najlepiej się kojarzyć"
W tym miejscu należy się kilka słów wyjaśnienia...
SWASTYKI
W indiach spotykamy je praktycznie na każdym kroku. Czyżby hindusi sympatyzowali z Hitlerem i nazistami? Raczej trudno w to uwierzyć, bo ich ciemny kolor skóry nijak ma się do aryjskiego ideału (choć ponoć nazizci właśnie w Indiach doszukiwali się początku rasy aryjskiej).
Skąd więc w Indiach taka symbolika? Już wyjaśniam niewiedzącym, a wiedzącym proponuję przejście do kolejnego akapitu.
Otóż swastyka (dewangari) to pochodzący z sanskrytu symbol solarny, którego nazwa oznacza "przynoszący szczęście". Niestety obecnie symbol ów w krajach europejskich i obu amerykach utożsamiany jest praktycznie wyłącznie z nazizmem i przywódcą III-ciej Rzeszy. Zupełnie inaczej jest w Azji, gdzie swastyka od wieków stanowi symbol szczęścia i pomyślności.
Symbol ten może mieć ramiona skierowane zarówno w prawo jak i w lewo. Jej postać "prawoskrętna", naśladująca kształtem ramion ruch Słońca widziany z półkuli północnej, utożsamiana jest najczęściej z kultami solarnymi, jako symbol Słońca oraz ognia.
To również talizman przynoszący szczęście, symbol przeróżnych bóstw oraz płodności.
Z kolei swastyka "lewoskrętna" jest synonimem nocy i magii jak również emblematem straszliwej bogini Kali, żony Śiwy.
Jako, że europejczykom swastyka kojarzy się głównie z nazizmem, stąd powszechnie uważana jest za symbol germański. Nic bardziej błędnego. Swastyka od dawien dawna pojawia się praktycznie na całym świecie. Właściwie, jedynym kontynentem, na który nie dotarła do XX wieku była Australia.
Jedno z najstarszych malowideł z motywem swastyki pochodzi z paleolitu, ma więc conajmniej 10 000 lat. Symbol ten widnieje również na wielu znaleziskach z późnego neolitu, na Bliskim Wschodzie, w późniejszych w Babilonie i u Hedytów. W epoce brązu swastyka znana już była w Troi, Mykenach oraz w Skandynawii. Nieco później pojawiła się w Grecji, Italii, Chinach i Japonii. Znak ten odkryto również na palestyńskich synagogach sprzed 2000 lat.
W hinduizmie swastyka jest często stosowanym symbolem po dziś dzień (co zresztą widać na zamieszczonych powyżej zdjęciach z rikszy). Powszechnie uznaje się ją za symbol Ganapatiego, słoniogłowego bóstwa o ludzkim ciele, ku któremu kierowana jest początkowa mantra lub recytacja w większości praktyk religijnych hindusów. Jest ona również symbolem religijnym w dźinizmie i buddyzmie, a także w tybetańskiej tradycji bon. Jak łatwo się domyślić można więc zobaczyć ów symbol praktycznie w całej Azji.
Jednak swastyka to nie tylko Azja, to również dość powszechnie używany symbol w wielu krajach Europy, z którego rezygnowano gdy zaczął jednoznacznie kojarzyć się z nazizmem. Swatyka figurowała więc na fińskich wozach bojowych (do 1944 roku) i łotewskich samolotach. Co więcej w dwudziestoleciu międzywojennym symbol swastyki pojawiał się również w Wojsku Polskim jako część emblematu noszonego na kołnierzu munduru przez artylerzystów 21 i 22 Dywizji Piechoty Górskiej, odznak pułkowych: 1, 2, 3, 4, 5 i 6 Pułku Strzelców Podhalańskich oraz 4 Pułku Piechoty Legionów. Granatowa swastyka była również tłem odznaki instruktorskiej Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż symbol ten znany był od wieków również na ziemiach polskich i przeznaszych pradziadów zwany był swargą.
Tak więc, w okresie I Rzeczypospolitej symbol swastyki widniał na przykład na herbie szlacheckim Boreyko. Jako swego rodzaju talizman przetrwała swastyka na Podhalu, gdzie nazywana jest "krzyżykiem niespodzianym" i w różnych kształtach rzezana lub malowana na belkach stropu i w innych zakamarkach, miała (jako symbol Słońca) płoszyć "złe", które by chciało się zagnieździć w domu. Po dziś dzień można ją zobaczyć np. na barierce klatki schodowej w schronisku Murowaniec na Hali Gąsienicowej... ok, chyba wystarczy.
Myślę, że po tym krótkim "wykładzie historycznym" na temat pochodzenia swastyki, nikogo już specjalnie nie dziwi Indyjski symbol solarny :)
Wracamy na ulice miasta...
Fot. 26 - "Typowa indyjska instalacja elektryczna"
Fot. 27 - "Psia uczta"
Fot. 28 - "Backstreet Boys.. czyli z tyłu sklepu"
Fot. 29 - "Betoniarki... a dlaczego betoniarki? Tego czytelnik dowie sie z kolejnej odsłony dziennika poświęconej Varanasii :)"
ZŁOTA WALIZECZKA
Jednym z celów pieszej wycieczki był zakup torby podróżnej na nowo zakupione rzeczy, co koniec końców okazało się sporym wyzwaniem zwłaszcza, że sprzedawca, którego sklep nawiedziliśmy robił wszystko by jak najdłużej nas w nim zatrzymać i przy okazji oskubać z możliwie największej ilości banknotów z mister Ghandim.
Na początek, zatarasował nam wyjście rzędem prezentowanych walizek, przy czym co jedna to brzydsza i droższa. Po czym zaczął nas atakować rewelacyjnymi okazjami. Trzeba uczciwie powiedzieć, że ceny miał lepiej niż europejskie. Specjalnie dla nas wybrał model w kolorze popularnie zwanym "sraczkowatym", przyozdobiony złotymi nitkami (wewnątrz wyłożony również złotawą tkaniną), wyposażony w plastikowe kółka jednorazowego użytku.. Nie ma co, kupując to cacko niewątpliwie zrobilibyśmy interes życia ;) Koniec końców, udało nam się odeprzeć frontalny atak argumentów za i przedrzeć przez barykadę mimo, że cena walizki z początkowych 3000rs zaczynała się zbliżać do 1500rs. Naprawdę nie mam cierpliwości na takie zabawy.. ostatecznie kupiliśmy gdzieś na bazarku materiałową torbę "reeboka" za 150rs, czyli jakieś 2 Euro z groszami :)
HASH OR CIGARETTES albo jeśli kto woli HEAD MASSAGE? NO? MAYBE WOMAN MASSAGE?
Idąc ulicą, najwyraźniej rzucaliśmy się w oczy, gdyż co chwil parę pojawiali się biznesmeni oferujący szeroki wachlarz usług handlowo-restauracyjno-usługowych. Pytano nas więc, czy może chcemy kupić ubrania, tkaniny, dywany, papierosy a jeśli nie to może dla przykładu haszysz? Proponowano nam też zabiegi począwszy od fryzjerskich: strzyżenie, golenie, wypalanie włosów z nosa i uszu (hmm, chyba nie dokładnie przeglądam się w lustrze, bo nie widziałem takiej potrzeby;) po różne formy masażu, począwszy od głowy po - jak to określił jeden z naganiaczy - "woman massage", czyli w wolnym tłumaczeniu "masaż kobietą" ;) a prowadzący to powyższej oferty wyglądał mniej więcej tak: "Head Massage? No? Maybe woman massage?"
Fot. 30 - "Indyjski Hammer"
Fot. 31 - "To się w głowie nie mieści..."
Fot. 32 - "...a to się mieści na głowie..."
PRAWDZIWE INDIE
Czyli przejazd bocznymi drogami między Delhi a Kanpurem.
Trzeba przyznać, że wybór trasy jakiego dokonał nasz kierowca był w moim odczuciu więcej niż trafiony. Jakie kierowały nim powody to już zupełnie inna sprawa, ale o tym opowiem nieco później. W każdym razie dzięki temu udało nam się zobaczyć kawał prawdziwych Indii.
Nie tych turystycznych, skażonych plagą sępów traktujących każdego białego jako chodzący i mówiący bankomat ale tych sielskich, wioskowych, pełnych uśmiechniętych pomimo nędzy, kolorowo ubranych ludzi. Ten chyba fragment Indii wspominam najlepiej. Cisza spokój, pola, słomiane chatki i lepianki, "własnej roboty" domostwa z na miejscu wypalanej cegły.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to fakt, iż jadąc kilometr za kilometrem wciąż widzieliśmy ludzi. Praktycznie nie było odcinków niezamieszkałych, co chwila wioska "ulicówka", czasem mniejsze miasteczko. Na drodze wszędzie piesi, rowerzyści, wozy zaprzężone w woły lub wielbłądy, riksze, motory etc. Nasz kierowca jechał na czuja i na gębę pytając się co kilka km o właściwy kierunek. Próbowałem pokazać mu mapę, ale nie najlepiej sobie z nią radził mimo, że jak się okazało był byłym wojskowym. Podczas jednego z takich postojów (tym razem na moje specjalne zamówienie) odwiedziłem jedną z mini-osad składającą się z pięciu może chatynek, jedna przy drugiej. Jedną z zamieszkujących je rodzinek udało mi się poznać nieco bliżej a nawet zaproponować im sesję zdjęciową, która znajduje się poniżej. Bardzo mili, niestety nie mówili nawet słowa po angielsku. Po tym udanym pierwszym kontakcie z "rdzennymi indianami" miałem nadzieję na kolejne podobne postoje. Niestety stało się inaczej, a to głównie za sprawą naszego kierowcy, który podczas jednego z takich postojów poszedł zapytać się o drogę.. i pięć minut później wrócił kompletnie pijany..
Poniżej typowa indyjska wioska...
Fot. 33
...oraz kilka portretów "prawdziwych indian" :)
Fot. 34 - "Rodzinny portret"
Fot. 35 - "Latający Dywan"
Fot. 36 - "Matka z dzieckiem"
CZY ŹLE PROWADZĘ?
Na początku nie było to dla nas wcale takie oczywiste. Zaraz po przyjściu wyglądał zupełnie normalnie. Dopiero po paru minutach alkohol zaczął mu uderzać do głowy i jasne się stało, że dalsza jazda z tym gościem za kółkiem jest zwyczajnie niebezpieczna.
Pierwsze objawy upojenia dały o sobie znać już po kilku minutach. Nagle rozwiązał mu się język, zaczął zawzięcie opowiadać jakimi to złymi ludźmi są Pakistańczycy i generalnie muzułmanie i jacy cudowni są hindu i indyjska armia. Jako, że jego angielski jak już wspominałem pozostawiał sporo do życzenia, zaczął co rusz wtrącać jakieś niezrozumiałe słowa (najpewniej w hindu) i z minuty na minutę coraz bardziej bełkotać. Do tego włączył mu się tryb rajdowy i po wiejskie drodze pełnej ludzi zaczął zasuwać lekkim zygzakiem ponad stówą. W pewnym momencie minął dosłownie o kilka centymetrów pewnego jadącego brzegiem drogi rowerzystę.. Spojrzałem na niego i wszystko stało się jasne; bełkot, brawurowa jazda i coraz bardziej rozbiegane oczka.. Gość jest pijany. Jeszcze 10 minut temu był trzeźwy, a teraz wygląda jakby sam obalił pół litra. Nie było go góra pięć minut.. wszystko jasne - trafił nam się kierowca alkoholik..
Szlag mnie trafił, kazałem mu się zatrzymać i przesiąść do tyłu. Nie był specjalnie zachwycony pomysłem, bronił się że samochód to jego odpowiedzialność i nikt inny nie może go prowadzić. Odpowiedzialność? Ten kretyn o mało nie zabił przed chwilą nas, siebie i bogu ducha winnego rowerzystę.. Najbardziej zapienił mnie wybełkotanym po pijacku pytaniem "ale czy źle prowadzę?"
Spojrzałem na niego i tym razem powtórzyłem w angielskim, jakiego Irlandczycy zwykle używają w pubie lub na budowie. Gość zrozumiał nieskomplikowany i dosadny przekaz i ewakuował się do tyłu. Dalej prowadził Piotrek. Sorosh zjebką przejął się dość poważnie, przepraszał, obiecywał, że to ostatni raz po czym zmęczony stresem i alkoholem zasnął.. Budził się potem co dwie godziny i twierdził, że już jest trzeźwy i może dalej prowadzić. Żeby pokazać nam, że bez niego najpewniej zginiemy, przy każdym wymijanym przez Piotrka samochodzie wydawał syczące "Sssssy" oznaczające, że tym razem znów nam się udało ale następnym razem możemy nie mieć tyle szczęścia. W międzyczasie pertraktował też żebyśmy mu darowali; co jakiś czas zasypiał, tuż po kolejnej zjebce..
Po kilku godzinach tuż przed Varanasi był już kompletnie trzeźwy, więc pozwoliliśmy mu wjechać do miasta. W międzyczasie ustaliliśmy, że damy mu jeszcze jedną szansę.
Twierdził, że jest samotnym i ojcem i podejrzewaliśmy, że kiedy zażądamy innego kierowcę facet straci pracę a w takim kraju jak Indie o taką pracę jak jego najpewniej nie jest łatwo.. Jak mówi przysłowie kto ma miękkie serce ten ma twardą.. o czym nie omieszkaliśmy się przekonać następnego dnia późnym wieczorem.. no ale o tym za chwilę.
Po półgodzinnych poszukiwaniach znaleźliśmy wreszcie nasz hotel, w którym oczywiście bagażu nie było. Na jego odzyskanie przed wyjazdem z Indii zdążyliśmy już zresztą stracić nadzieję więc nawet się specjalnie nie zmartwiliśmy, no bo i po co się przejmować. Jako że jutro Sorosh miał mieć wolne, było już po 22 i wiedzieliśmy już, że sypia w samochodzie, zlitowaliśmy się i zostawiliśmy mu kluczyki licząc, że dzisiejsza zjebka czegoś go nauczyła.. i tu kolejne przysłowie.. wszyscy dobrze wiemy czyją matką jest nadzieja, eh..
Fot. 37 - "Śpiąca królewna... czyli upojony do nieprzytomności Sorosz"
Trasa z Agry do Varanasi
Piotr Meller, SJSW
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz